Żywioł. Deepwater Horizon - recenzja filmu
21-01-2018, 21:20 | 1233 x przeczytano | GuLIVEr
|
Przez ekran mojego telewizora przewinęło się wiele filmów katastroficznych: facet w dziurze wspominający dotychczasowe życie czy wybuchy autostrad i wszystkiego dookoła. Żywioł. Deepwater Horizon nie jest typowym filmem katastroficznym ze szczęśliwym zakończeniem. Jest to dosłownie zawładnięcie uczuciami odbiorcy. Nie przesadzam. Dla niektórych początek owego filmu może wydawać się dość długi i nudny, bo tak jest, ale po chwili szybkim i nieprzewidywalnym ciągiem wszystko zaczyna nabierać dynamiki i obrót spraw.
Cała akcja dzieje się na platformie wiertniczej Deepwater Horizon wybudowanej w Zatoce Meksykańskiej. Ma ona za zadanie wydobywanie ogromne ilości ropy co jest jednym z powodów napiętej sytuacji na pokładzie. Donald Vidrine (John Malkovich) - przedstawiciel koncernu BP - przed przyjazdem kolejnej zmiany, odwołuje akcję sprawdzenia konstrukcji platformy, o czym dowiaduje się Jimmy Harrell - "lider" zespołu i nakłania Vidrine'a do przeprowadzenia testów. Donald nie słuchając jego próśb rozpoczyna odwiert. Skutkiem jest wydostanie się niebezpiecznych gazów i uszkodzenia elementów platformy. Decyzja Vidrine'a jest przyczyną śmierci wielu pracowników.
Efekty, udźwiękowienie, sceny - żadne z tych elementów nie jest przesadzone. Elementy symboliczne filmu, np: skamieniały ząb, są doskonale umiejscowione i powodują dodatkowe silne emocje. Nie mogę też za dużo powiedzieć, by nie zarzucić chamskim spoilerem. To po prostu trzeba obejrzeć. Ze względu na nadchodzący sztorm, bohaterowie nie mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Niektóre sceny ukazują potęgę natury i samej platformy co dodatkowo zapiera dech w piersiach.
Polecam ten film wszystkim filmowym maniakom, którzy szukają wrażeń i dobrego dramatu katastroficznego, a mają dość słabych i przereklamowanych odsłon ;)
|