Świat pędzi do przodu, a wraz z nim twórcy filmowi. Były ekranizacje książek, komiksów, gier komputerowych, a teraz przyszedł czas na produkcję opartą o karciankę Doom Trooper oraz bitewniaka Mutant Chronicles. Niestety, ani z jednym ani z drugim produktem styczności nie miałem, więc nie przeczytacie tutaj jak dalece czerpie scenariusz z tych dwóch produktów – czy świat i bohaterowie zostali wykreowani w sposób dokładny, czy też są tylko luźno powiązani. Ale w swej wielkiej ignorancji, którą tu prezentuję, postaram się przedstawić swoją opinię o Kronikach mutantów…
Rok 2707. Życie na Ziemi nie jest łatwe. Świat został podzielony na cztery wielkie korporacje, które toczą ze sobą nieustające wojny o resztki surowców. Na linii frontu, gdzie walczy Bauhaus z Capitolem zostaje zerwana pieczęć i odsłonięta wielka Maszyna – twór z kosmosu, który zamienia ludzi w krwiożercze mutanty. Ludzkość staje na progu zagłady…, ale jest niewielka szansa – grupa śmiałków musi podjąć się nie lada wyzwania i udać na samobójczą misję, by spróbować zniszczyć Maszynę. Czy im się powiedzie? Warto zobaczyć…
Film utrzymany jest w stylistyce komiksowej i od razu budzi skojarzenia z Sin City, tyle, że nie jest czarno-biały. Kolory są ponure, mroczne, ciemne, tak jakby brudne. Do tego dochodzi kontrast w postaci jaskrawo-czerwonej krwi, tryskającej na wszystkie strony. Kadrowanie poszczególnych scen wygląda jak żywcem wyjęte z powieści graficznych – ujęcia robione przeważnie z bliska, ukazują dokładnie to, na co mamy zwrócić uwagę – reszta jawi się tylko jako tło. Czasami znowuż, trzeci plan staje się tak szczegółowy, że widz wpatrzony w niego widzi wszystkie detale, a to, co jest bliżej, chociaż ruchome, wydaje się statyczne i bez znaczenia.
Klimat Kronik mutantów budzi ponury nastrój i, jak dla mnie, jest niezwykle wciągający. Mroczne miasta przyszłości, front przypominający zmagania rodem z I wojny światowej z żołnierzami siedzącymi w okopach, gazem pełznącym przez pole bitwy i działami niczym „Gruba Berta”, tajemnicze Bractwo, któremu kiedyś udało się zakopać Maszynę, i wreszcie statki powietrzne latające na węgiel przypominają nieco konwencję steampunkową. Jeśli tylko ktoś lubi takie klimaty, będzie niezwykle usatysfakcjonowany.
Z fabułą jest już nieco gorzej. Ot, zwyczajna opowiastka o odrodzonym Złu, które może pokonać grupa śmiałków. W tym celu muszą udać się na terytorium wroga, aby dokonać sabotażu… Tak to wygląda, kiedy okroimy film z tej mrocznej otoczki i stylistyki komiksowej. W sumie to nic nowego – ba, wręcz odgrzewany kotlet i standard dla większości dzieł fantastycznych. Ale nie można zapominać, że liczy się sposób podania całości widzowi, a ten akurat do mnie przemawia.
Aktorsko też jest całkiem sympatycznie. Największa gwiazda w tej produkcji, czyli John Malkovich, co prawda pojawia się w epizodycznej rólce, ale i tak sprawia dużą frajdę. Rona Perlmana (Imię róży), który tylko swoją twarzą budzi już grozę, zobaczymy znowu w habicie, tym razem jako przywódcę Bractwa - Samuela. Tutaj, oprócz pokazania, jakim twardzielem jest, będzie musiał zaprezentować nieco uniżoności. Nieźle to wypada w zestawieniu z tym akurat aktorem. Thomas Jane jako Mitch Hunter także sprawdza się w swojej roli – niepokorny, lecz honorowy, pozbawiony nadziei, ale walczący do końca. Pozostałe postaci stanowią tylko uzupełnienie drużyny, każda z nich to indywidualność, ale nie tak wyraźnie zarysowana jak Samuel i Mitch. Chociaż nie. Benno Fürmann prezentuje się jeszcze nieźle w roli niemieckiego arystokraty, no i Devon Aoki, która ogólnie się nieźle prezentuje ;).
Muzyka w Kronikach mutantów jest świetna. Co tu dużo mówić, Richard Wells odwalił kawał dobrej roboty. Powoli narastające napięcie, podniosłe sceny, dynamiczna akcja – wszystko to zostało rewelacyjnie zgrane w utworach kompozytora. Człowieka aż ciary czasami przechodzą, kiedy wsłucha się w jakiś kawałek, mając dodatkowo przed sobą obraz. Efekty specjalne są poprawne, choć jak na 2008 rok mogłyby być lepsze. Nie rażą jednak tak bardzo, bowiem dobrze współgrają właśnie z komiksową stylistyką.
Podsumowując, The Mutant Chronicles to film dobry, zapewniający świetną rozrywkę na zimowy wieczór. Najeżony podniosłymi scenami, bezgranicznym poświęceniem jednostek, dużą dawką walki, zrealizowany w komiksowym stylu i w mrocznym klimacie, prezentujący dziwne maszyny i śmiercionośną broń może przypaść do gustu, choć na pewno nie wszystkim. Należy traktować go jednak jako ciekawostkę, która przy odrobinie poczucia humoru pozwoli miło spędzić przed ekranem te ponad 100 minut. Polecam!
Autor: Marcin „Sharn” Byrski
Redakcja: Michał „Wiewiór” Musiał
Dziękujemy dystrybutorowi Monolith Video za udostępnienie darmowego egzemplarza do recenzji.
Tytuł: Kroniki mutantów
Tytuł oryginalny: The Mutant Chronicles
Kategoria: fantastyka
Rok produkcji: 2008
Reżyseria: Simon Hunter
Muzyka: Richard Wells
Obsada: Thomas Jane, John Malkovich, Devon Aoki, Ron Perlman, Benno Fürmann
Czas trwania: 105 min
Wydanie: DVD
Język: angielski – DD 5.1; polski (lektor) – DD 5.1
Napisy: polskie
Obraz: 16x9 (1.78:1)
Dodatki: menu główne, wybór scen, zapowiedzi, zwiastun