Jacek Komuda to pisarz, który niczym turecki basza rozparł się wygodnie na tronie polskiej powieści historycznej. Siedzi tam pewnie i dumnie, a naokoło niego krążą inni, którzy próbują od czasu do czasu ogrzać się w jego blasku, lub usiąść na poręczy królewskiego stolca by wiercąc się i wierzgając wcisnąć swój zadek by wraz z nim królować a nawet zepchnąć go niżej. Nieliczne te próby kończą się zawsze bardzo marnie. Owszem, niektórym udaje się nie zrobić z siebie pośmiewiska a czasem nawet przez chwilę nieco zabłysnąć. W większości jednak "konkurencyjni" autorzy jedynie "niczym błazenkowie kuglują" a ich marne próby jedynie śmiech wzmagają.
Komuda oprócz tego, że świetnie sobie radzi w sarmackich czy średniowiecznych klimatach, w "Galeonach wojny" i "Czarnej banderze" udowodnił, że bez trudu podoła także książkom o tematyce marynistycznej. Czego ten człowiek nie dotknie, to od razu zamienia się w złoto.
W przeciwieństwie do wielu innych pisarzy, Jacek nie stara się na siłę wejść w realia i klimat sarmacki. On w nim żegluje niczym korab, który z dalekiej Brytanii przywiódł nad Wisłę protoplastę rodu Kowalskich.
Pisarz udowodnił to przy dwóch poprzednich tomach powieści "Samozwaniec" opisującej przygody Jacka Dydyńskiego, który wyruszył wraz z Dymitrem i zbrojnymi hufcami, by zagarnąć tron w Moskwie. Komuda szalenie żywo i prawdziwie pokazuje życie carskich poddanych. Opierając się na źródłach historycznych tworzy niesamowitą opowieść z miodnymi opisami, wartką akcją i wciągającą fabułą. Czytelnik ma pewność, że nic tu nie jest sztuczne, udawane czy naciągane. Autor z pewnością musiał sobie zadać masę trudu by stworzyć to dzieło. To nie jest opowieść o mocarnych krasnoludach, pięknych elfach i latających smokach zionących ogniem przy tworzeniu której pisarz musi dbać o realia na tyle, by pamiętać za który koniec bohaterowie powinni trzymać miecz, czy to, że konno nie da się wyjechać po drabinie.
Kolejna część przygód Dydyńskiego jest jeszcze lepsza od poprzednich. Komuda wielokrotnie pokazał, że jest pisarzem, który wciąż się rozwija, ulepsza swój warsztat i nie spoczywa na laurach. Znów daje czytelnikom do zrozumienia, iż to wciąż nie jest jego ostatnie słowo. W trzecim tomie nie brakuje humoru. Czytając egzemplarz przedpremierowy w autobusie miejskim, w pewnym momencie musiałem wysiąść na przystanku gdyż wyłem ze śmiechu tak bardzo, że obawiałem się linczu w wykonaniu współpasażerów. Akurat trafiłem wtedy na scenę, w której główny bohater tłumaczy treść pewnych ksiąg, które nie do końca zawierają wiedzę, której spodziewali się ich właściciele.
Sporo znajdziemy świetnych opisów przyrody czy architektury. Nie brakuje charakterystyki broni i przedmiotów zbytku. Jacek zmierzy się też z przerażającym stworem, który mimo wszystko pasuje do historycznych ram powieści.
Te wszystkie zachwyty trzeba jeszcze doprawić niesamowicie klimatycznymi grafikami Huberta Czajkowskiego. Wiele razy już o tym pisałem i raz jeszcze to powtórzę, iż nie wyobrażam sobie by kto inny rysował dla Komudy.
Pozostaje tylko czekać na kolejne tomy "Samozwańca". Oczekiwanie to na szczęście będzie przebiegać raczej bez obaw. Mam pewność, że Komuda nie straci formy i będzie nas wkrótce czekać jeszcze większa przyjemność z czytania o moskiewskiej awanturze.
Artur "ARTUT" Machlowski
Autor: Jacek Komuda
Wydawnictwo: Fabryka Słów, sierpień 2011
Liczba stron: 344