Od kilku miesięcy społeczność miłośników prozy
Wielkiego Grafomana elektryzowała wieść o planowanym wydaniu jego nowego zbioru opowiadań, których akcja dzieje się w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Miała to być swoista odpowiedź A
ndrzeja Pilipiuka na histeryczną fascynację wampirami, która opanowała młodych ludzi w związku z premierą książek i filmów z cyklu
Zmierzch opowiadających o młodych amerykańskich krwiopijcach.
Największy piewca wsi polskiej od czasów
Reymonta (jak mówią o nim jego fani) jak zawsze podszedł do całej sprawy z dużym dystansem i luzem. Zamiast ckliwych, miłosnych historii wyciskających łzy z nastoletnich oczu miłośniczek
Edwarda Cullena, w ręce czytelnika trafiły przaśne opowiastki z warszawskiej Pragi.
Główną bohaterką książki jest osiemnastoletnia
Gosia, która po samobójczej śmierci z miłości, budzi się w starym rodzinnym grobowcu jako wampir. Oczywiście wkrótce poznaje innych nieumarłych, z którymi przeżywa wspólne perypetie. Żeby tego mało, dowiaduje się, iż pochodzi z hrabiowskiego rodu, mimo tego, że ojciec zawsze gloryfikował robotnicze pochodzenie przodków.
Pilipiuk od pierwszych stron puszcza wodze wyobraźni na dobre. Nie potrzebuje jej ani trochę rozpędzać. Wyciska ostatnie soki z socjalistycznej rzeczywistości, która dla młodych czytelników może wydawać się wręcz baśniowa. Stare konie (i klaczki) z pewnością jednak pamiętają kolejki po cukier, kartki na mięso i sklepy
Pewex, w których kupowało się za obce waluty. Stąd pewnie niejedna osoba wytrze łezkę na wspomnienie jeansowych tureckich kurtek ze sztucznym, białym misiem czy paskudnych ciuchów z doszywanymi metkami znanych, zachodnich marek.
Pozostając przy hippicznej terminologii tak lubianej przez fanów moich recenzji, wspomnę również o tym, że czytając niektóre dialogi człowiekowi chce się rżeć jak koniu na widok owsa. Wypowiedzi pracowników organów ścigania, czy emerytowanych partyzantów z
Armii Krajowej nie mogą pozostać niezauważone.
Andrzejowi mam trochę za złe, że nie rozwinął wątku babci, która mogła być głównym oponentem, żeby nie powiedzieć „czarnym charakterem” w całej książce. Ta postać jest niezwykle barwna i mam nadzieję, iż pojawi się w kolejnych częściach
Wampira z M-3. Stawiam kona z rzędem przeciwko Łyskowi z pokładu Idy, że spod ręki Mistrza wyjdzie jeszcze co najmniej jeden tom opowiadań o PeeReLowskich wampirach. Wszak nie ucina się kogutowi złotych jaj (czy jakoś tak). A, że książka okaże się sukcesem to pewnik...
Andrzej Pilipiuk to autor, który wyznaczył sobie prostą ścieżkę do sukcesu. Niczym pijany w sztok kombajnista, który wraca do domu po przepiciu miesięcznej pensji w lokalnym barze, mimo mrozu, ogromnych zasp, wbrew wichrom, dziurom w wiejskiej drodze i nadopiekuńczym przedstawicielom władzy, chwiejnym acz stanowczym krokiem, z zamkniętymi oczyma trafia do własnego domu, zdejmuje gumofilce i osiąga pełny sukces zakopując się w barłogu.
Wielki Grafoman nigdy nie uważał się za artystę. On zamiast lasować się w towarzystwie innych „artystów” siedzi i pisze książki. Książki, które czytelnikom ogromnie się podobają, sprzedają się w świetnych nakładach i prawdziwie cieszą oko jakością wydania, a przede wszystkim zawartością.
Wampir z M-3 to kolejna pozycja, którą świetnie się czyta, z radością trzyma się ją na półce i chce się po nią ponownie sięgnąć. Jak zawsze dobra robota! No i te ilustracje! Fani autora bezwzględnie muszą ją przeczytać. Sądzę, że wielu nowych czytelników sięgnie po nią z uwagi na skojarzenie z szalenie popularną książkowo-filmową sagą
Zmierzch. Jestem pewien, że będą zadowoleni i zainteresują się innymi dziełami Mistrza.
Autor:
Artur "ARTUT" Machlowski