Jedenasta edycja konwentu Imladris, dla mnie była już siódmą lub ósmą. Mogłem obserwować dzieje tej imprezy z prawie każdej perspektywy – organizatora, twórcy programu, obsługi, szarego uczestnika, czy przedstawiciela prasy. Tegoroczny Imlal odwiedziłem w tej ostatniej roli. Po kolosalnym Polconie i nastrojowym Alchemikonie, konwent ten wypada dość przeciętnie.
Przez ostatnie pięć lat Krakowskie Weekendy z Fantastyką odbywały się w Zespole Szkół Specjalnych nr 10 im. Św. Mikołaja. Szkoła ta, zdobyła sobie sympatię wielu ludzi, była bliziutko dworca głównego i po prostu zaczęła być identyfikowana z naczelnym krakowskim konwentem (szczególnie przy dramatycznej renomie Krakonu). W tym roku lokalizację niestety zmieniono na budynek YMCA przy ulicy Krowoderskiej 8. Wciąż jest to bardzo dobra lokalizacja – równie dobra jak świetnej szkoły znanej z ConQuestów – blisko centrum i dworca (choć nie tak blisko jak poprzednia szkoła). Jednakże ten budynek nie nadaje się tak dobrze na konwent. 3 bloki programowe odbywały się w salach, które były zbyt małe – tylko mała frekwencja tegorocznego Imladrisu uratowała sytuację. Na mój gust akredytacja nie była konieczna – po budynku kręciła się masa ludzi niezwiązanych z imprezą. Jako Krakus nie mogę w pełni ocenić warunków zapewnionych przyjezdnym, ale rzut oka na wielką salę gimnastyczną sugerował, że średnia konwentowa była osiągnięta. Poruszając się po terenie imprezy tęskniłem do legendarnej szkoły krakonowej na Blachnickiego – wielkiej, zdominowanej jedynie przez fandom, w której czułem się jak u siebie.
Konwencja wypaliła – nie brakowało kamizelek, kowbojskich kapeluszy i gnatów w kaburach. Ludzie ewidentnie podchwycili westernowy klimat. Informator wykonano bardzo dobrze – co ciekawe, okładka prezentowała się o niebo lepiej niż plakat konwentu. Technicznie nie dostrzegłem wad – organizatorzy byli widoczni, odpalali większość prelekcji o czasie, donosili nagrody na konkursy. Jedna wpadka miała miejsce w piątek, kiedy na warsztaty wtargnęły 3 osoby z drabiną i ekranem do rzutnika, zupełnie bezobciachowo i głośno rozmawiali, montując tenże ekran i bezczelnie przeszkadzając uczestnikom (włącznie z pytaniem wywrzeszczanym w publikę „równo wisi?!”).
Program był kolejną konwentową normą – nie powalał, ale również nie zabrakło w nim ciekawych pozycji. Na plus można policzyć fakt, że konwencja nie była tylko pretekstem, bowiem istotną część punktów programu poświęcono Dzikiemu Zachodowi. Rozkład jednak można by dopracować, bo przeglądając go stwierdziłem, że czasem nie było niczego ciekawego, kiedy indziej należało dokonać wyboru między dwoma interesującymi punktami programu.
Wszystko powyższe składa się na konwent udany, jednakże bez siły przebicia – a przez to wypadający szaro przy nietypowych Alchemikonie czy Toporiadzie, oraz skromnie przy Polconie czy R-Konie. Bez szkoły Mikołaja Imladris XI stracił trochę na tożsamości i obawiam się, że może osłabić pozycję Krakowa na konwentowej mapie Polski. Obiektywnie muszę powiedzieć, że chyba nie chciałoby mi się jechać z daleka na taką imprezę. Ale mając ją pod nosem pewnie nie ominę Imladrisu XII.
Autor: Mateusz „Craven” Wielgosz
Redakcja:
Marcin „Sharn” Byrski