Jacek Komuda ostatnio wypłynął na szerokie wody. Można to rozumieć na dwa sposoby i o dziwo oba skojarzenia są trafne. Ten najbardziej znany w polskim Fandomie pijanica i warchoł, pisał zawsze opowiadania i powieści, których akcja toczyła się w sarmackiej Rzeczypospolitej. Nieliczne literackie przygody (głównie w magazynach i antologiach fantastycznych) umieszczone były w innych realiach. Nie zmienia to faktu, że Komuda jest kojarzony z Polską Szlachecką... i basta! Konie, stepy i mocny grunt pod nogami.
Tymczasem wydawnictwo Fabryka Słów niedawno opublikowało Galeony Wojny - dwutomową powieść Jacka, której fabuła oparta jest o historyczną bitwę morską pod Oliwą. Dalipan! Komuda i powieści marynistyczne?
O dziwo, ten mały romans wyszedł naszemu autorowi na dobre. Stworzył dzieło dobrze opracowane, wierne realiom epoki a co najciekawsze... świetnie się je czyta. Ale jeśli ktoś by pomyślał, że to koniec „morskich opowieści” to jest w dużym błędzie!
Oto Komuda podochocony sukcesem powieści o okrętach postanowił pociągnąć temat dalej. Ponieważ w głowę wbite miał już terminy, pojęcia i gwarę żeglarską postanowił dalej płynąć na tej fali. Machnął jednak ręką na Morze Bałtyckie i postanowił pobrykać na Oceanie.
I tak oto w moje ręce trafił zbiór opowiadań pod wymownym tytułem Czarna bandera. Warszawski pijanica tym razem zaserwował nam historie o najprawdziwszych piratach z Karaibów!
Do stu beczek marynowanych śledzi! Komuda i tym razem nie zawiódł moich oczekiwań. O ile „z pewną taką nieśmiałością” sięgnąłem po tę książkę (w duchu wzdychając za powrotem sarmackich klimatów), o tyle przyznać muszę, że bawiłem się świetnie zatapiając się w lekturze.
Oto przed nami kreowany jest prawdziwy piracki świat. Prawdziwy, bo daleki od hollywoodzkiego obrazu uśmiechniętych i czarujących dżentelmenów, którzy bronią czci uciśnionych dziewic i posyłają na dno paskudnych korsarzy. W tej książce aż kipi od tabunów śmierdzących rumem łotrów spod ciemnej gwiazdy. Ich obleśne oblicza zerkają na nas z każdej strony. Ich łapy sięgają po nasze sakiewki (sic!) i klejnoty (sic! po stokroć). Pokład śmierdzi szczurzymi odchodami, ranni wyją z bólu, trup ściele się gęsto, a wisielcy tańczą na masztach. Ulice pełne są paskudnych dziewek, oddających swe wątpliwej jakości wdzięki we władanie marynarzy, którzy po wielomiesięcznej morskiej podróży zaznali jedynie bata bosmana (sic!) albo ścisku w kajucie pełnej majtków (sic!).
Komuda bezsprzecznie udowadnia, że jest mistrzem w literackim fachu. Nikt tak jak on, jak nadwiślański kraj długi i szeroki, nie potrafi opisać obrzydliwości, występków i zła tamtych czasów. Te wizje wydają się szalenie prawdziwe... i nie dziwota! Autor garściami czerpie z historycznych źródeł i przedstawia jak było w tamtych czasach.
Pikanterii Czarnej banderze dodaje nutka grozy i zła. Mamy więc do czynienia z okrętami widmo, przeklętymi statkami, tajemniczymi bogami Indian etc. Niby to fantastyka, ale również oparta na tym w co wierzono w owych odległych czasach.
Odrobinę zaskoczyła mnie moralizująca nutka Jacka. U Komudy opowiadania zwykle kończyły się dla głównego bohatera i jego kompanów bardzo źle, a wyjątkowo... tylko źle. Nie miało znaczenia czy padło na łotra, czy na pozytywnego bohatera. Tym razem chciwość i zło nagradzana jest zawsze prawdziwym piekłem na ziemi. Nie jest wykluczone, że mam takie wrażenie tylko dlatego, iż po prostu w tej książce brakuje pozytywnych bohaterów.
Bardzo gorąco zachęcam do lektury Czarnej bandery. To kawał dobrej książki. Jestem pewien, że przypadnie ona do gustu zarówno stałym czytelnikom (zakochanym w sarmackiej prozie) jak i tym, którzy pióra Komudy jeszcze nie zaznali. Stopy wody pod kilem! Ahoj!
Autor: Artur „ARTUT” Machlowski
Redakcja: Marcin „Sharn” Byrski
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie darmowego egzemplarza do recenzji.
Czarna bandera |

|
Tytuł: Czarna bandera
Autor: Jacek Komuda
Wymiary: 125 x 195 mm
Liczba stron: 384
Oprawa: miękka
Seria: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-13: 978-83-7574-000-4