Uwielbiam filmy, w których nie brakuje patosu. Pompatyczna muzyka i nadmuchane dialogi, czy też monologi, których autor opowiada wzniośle o poświęceniu i odwadze. Naprawdę bardzo to lubię, oczywiście pod warunkiem, że twórcy filmu puszczają oko do widza, że to tylko taki żart, że to zabawa. Dlatego tak bardzo zachwycam się "Żołnierzami kosmosu", czy właśnie dlatego kwiczałem ze szczęścia gdy w totalnie głupim filmie "Battleship: Bitwa o Ziemię" na ratunek Rihannie wyruszył muzealny pancernik załadowany po sufit weteranami II wojny światowej, którzy ostatecznie ocalili świat przed zagładą.
Nic zatem dziwnego, że pierwsza część "Kapitana Ameryki" całkiem mi się podobała. Lubię podobne klimaty, tym bardziej, że nazistowska organizacja Hydra, z którą walczył superbohater, była tak bardzo podobna do motywów z mojego ukochanego "Iron Sky". Zatem długo się nie zastanawiałem nad tym, by zobaczyć kolejną część przygód Steve Rogersa, tym bardziej, że bilet do kina miałem za darmo :)
"Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" to teoretycznie kontynuacja części pierwszej, choć tak naprawdę można ten film traktować jako zupełnie osobny obraz. Głównym bohaterem jest Steve Rogers, amerykański żołnierz, który w czasie II wojny światowej uczestniczył w eksperymencie naukowym polegającym na stworzeniu super żołnierza. Naukowcom udało się "przerobić" cherlawego młodzieńca na napakowanego mięśniaka, który bez problemu potrafi demolować niezliczone rzesze wrogów. Uzbrojony w specjalną tarczę chroniącą go przez wrażymi kulami, oraz kostium z białą, amerykańską gwiazdą, Kapitan Ameryka porywa serca wszystkich patriotów i broni kraju przed knowaniami obcych sił.
W drugiej części nasz bohater walczy znów z potężną organizacją, która wyewoluowała z nazistowskich Niemiec po przegranej światowej wojnie. Hydra skupia naukowców, polityków i biznesmenów, którzy pragną przejąć władzę nad światem. Tym razem jednak wszystkie łotry skupiły się na tym by od wewnątrz rozmontować USA…
Postać Kapitana Ameryki bardzo mi się podoba. Jest to jeden z moich ulubionych bohaterów uniwersum Marvela. Jego kostium jest mega lansiarski. Zaiste specjaliści od marketingu stworzyli wspaniały materiał na setki figurek, zabawek i gadżetów, które już teraz zalały sklepowe półki.
Trzeba przyznać, że efekty specjalne robią znakomite wrażenie. Nie brakuje epickich demolek, wielkich wybuchów i wspaniałych pojazdów rozsypujących się w drobny mak. Latające lotniskowce, które można zobaczyć w zwiastunach absolutnie mnie zachwyciły. Gdy zobaczyłem je na dużym ekranie to aż mnie zatkało. Zdjęcia są świetne! Muzyka mimo, iż jakoś specjalnie nie wpada w ucho, to całkiem nieźle uzupełnia obraz.
Wydawało by się, że wszystko jest świetne, lub co najmniej niezłe, ale… mam do filmu jeden poważny, mocny zarzut. Jestem totalnie zniesmaczony tym, że masa przeciwników Kapitana Ameryki to amerykanie, którzy wyglądają jak dobrzy obywatele, ale tak naprawdę są źli. Tym samym scenarzyści zdeptali i zniszczyli ideę pomysłodawców postaci superbohatera, który był tworem propagandowym. Miał on wzbudzać patriotyczne uczucia, miał walczyć ze złem i bronić kraju. Tymczasem On i jego sojusznicy walczą z amerykańskimi ochroniarzami, policjantami, antyterrorystami… demolują ulice i budynki, pędzą na złamanie karku swymi motocyklami i autami przez aleje pełne samochodów, w których siedzą matki ze swymi uroczymi bobasami czy tatusiowie, którzy wracają właśnie z pracy do domu. Dlaczego do ciężkiej cholery Hydra nie najechała USA, nie zaatakowała granic kraju, którego główną ideą jest wolność i równość? Dlaczego Kapitan Ameryka w czasie nawalania się z wrogami, nie uratował wózka z dzieckiem przed ostrzałem artyleryjskim? Czemu nie osłonił szkolnego autobusu przed grupą wojowników Hydry? Dlaczego policyjne samochody są demolowane w pościgu prowadzonym za "pozytywnymi" bohaterami?
"Kapitan Ameryka" powinien być filmem, w którym prawie wszystko jest czarno-białe. Widzowie powinni bez problemu wiedzieć kto jest dobry, a kto jest zły, wiedzieć kto kocha USA a kto jest obrzydliwym wrogiem kraju. Oczywiście zrozumiałe jest, że nie powinno zabraknąć jakiegoś zakamuflowanego szpiega czy zdrajcy, którego niecne plany odkrywają bohaterowie by go ostatecznie pokonać. Ale nie może być tak, że w TAKIM filmie wrogami okazuje się cała masa ludzi, którzy powinni być sojusznikami głównego bohatera. Fajnie, że pojawił się motyw żołnierza – weterana współczesnych konfliktów zbrojnych, w których maczają paluchy Zjednoczone Stany Ameryki. Ale na Boga!!! Gdzie podziali się ci wszyscy weterani, którzy powinni wspomagać Wielkiego Patriotę? Gdzie współcześni, zwykli herosi tacy jak: policjanci, strażacy czy lekarze? Gdzie zgubili się skauci, czy licealni rugbiści, którzy ze wzruszeniem salutują w podziękowaniu Kapitanowi Ameryce? Gdzie podział się cały ten wzruszający patos i radość widzów, którzy wychodząc z kina w duchu dziękują superbohaterowi i jego kompanom, za to że czuwają nad ich bezpieczeństwem.
Ten scenariusz byłby jak dla mnie bardzo dobry gdyby chodziło o jakiegoś innego herosa ze świata Marvela. Uważam, że zostałem oszukany i zdradzony. Zatracono koncept stworzony przez speców od propagandy. Bardzo mi tego żal… szczerze.
Nie zmienia to wszystko faktu, że z wiadrem popcornu i kubłem coli, film "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" ogląda się całkiem dobrze.
Autor:
Artur "ARTUT" Machlowski
Redakcja: V-BOT