Nie wiem czy zauważyliście, ale od pewnego czasu, na rynku gier komputerowych ma miejsce pewne zjawisko dotyczące niemal wszystkich gier „seryjnych”, które dorobiły się sequelów. O czym mówię? Ano o tym, że producentom, chcącym jak najbardziej dopieścić produkt już bardzo dobry i zrobić z niego ideał, w większości przypadków sztuka ta nie wychodzi i koniec końców wypuszczają gniota, który zaczyna kopać swój własny grób i szargać dobre imię poprzednika. Było tak np. z Tomb Raiderem, który od trzeciej części (The Angel of Darkness) zaczął schodzić na psy i spotkało to także Drivera, którego pierwsza odsłona była zarazem ostatnią, wartą polecenia. Mimo wszystko, z biegiem czasu Larze Croft udało się przywrócić dawny blask (TR Legendy, TR Anniversary), a Driver Parrallel Lines jest grą ponad przeciętną.
Gra, którą chciałbym Wam dziś przedstawić, należy do serii jednej z najlepszych strategii wszechczasów. Jeśli zrobić mały wywiad wśród maniaków gatunku i zapytać o najlepszy tytuł w jaki grali, to Empire Earth byłby w ścisłej czołówce zaraz obok Cywilizacji, Osadników i Age of Empires. Polski wydawca, firma CD Projekt, jakoś nie kwapił się, by zareklamować produkt w momencie jego premiery. Przebiegła ona cicho i wręcz niezauważalnie. Zapewne paru czytelników zbulwersowało się z tegoż powodu, no, bo jak mogli nie zrobić kampanii nowej gry z ich ulubionej serii? Odpowiedź jest prosta jak konstrukcja cepa: Empire Earth III to gniot. Bardzo duży gniot.
Trzecia część została opracowana przez studio Mad Doc Software, które już wcześniej pracowało na drugą odsłoną. EE to strategia czasu rzeczywistego, w której dostępne są dwa tryby rozgrywki dla jednego gracza oraz multiplayer. Te tryby to zwykła potyczka, która wydaje się być jedyną sensowną opcją w tej grze, oraz kampania (Dominacja) – czyli wielka bitka o panowanie nad światem. Dostępne mamy trzy rodzaje wojsk, raczej kultur: bliskowschodnią, dalekowschodnią i zachodnią. W momencie, gdy zaczyna się gra, zaczyna się też prawdziwe rozczarowanie. Nie dość, że budownictwo (które nie wiem jak Wam, ale mi sprawia bardzo dużo radochy) znacznie, ale to znacznie uproszczono, tak wiele aspektów ekonomicznych po prostu zniknęło. Wychodzi na to, że już Settlersi są o niebo lepsi.
Wstępne rozczarowanie już było, pora teraz na śmiech. Po wyszkoleniu całkiem pokaźnego wojska, pora na rozróbę. Straszna żenada, żeby w grze tego pokroju wygrywało się tylko i wyłącznie na zasadzie „kto ma więcej wojska”. Jeszcze pół biedy, gdyby przynajmniej przeciwnik stawiał jakikolwiek opór, czy chociaż wprawił w małe zakłopotanie. Sztuczna inteligencja w grze woła o pomstę do nieba. Wróg sam siebie sabotuje, a gdy robimy najazd na jego wioskę, ten albo nie robi nic, albo idzie na zwiady. Generalnie rzecz biorąc, nie trzeba żadnych taktyk, wystarczy parę jednostek wojska i każda mapa wygrana.
Pewną innowacją jest możliwość spakowania i przeniesienia swojej bazy. Poniekąd bardzo fajna sprawa, jednak, jeśli całość rozgrywki jest tak niedopracowana, to można w ten sposób robić bardzo absurdalne i nierealne rzeczy. Gdy się już o dziwo tak zdarzy, że zostaniemy wybici, możemy uciec ostatnimi jednostkami na drugą stronę mapy i tam od nowa budować swoje miasto, a wroga stopniowo wykańczać. Komputer w ogóle nie wyciąga wniosków z działań zarówno swoich jak i gracza.
Kurczę, aż ręce opadają, jeśli mam opisywać wszystkie aspekty gry. Po prostu szkoda palców. W tym momencie mógłbym zakończyć tę recenzję, bo rzeczy, które są najważniejsze, zwyczajnie zostały spaprane i nie pomoże tu nawet oprawa dźwiękowa czy graficzna. No, ale poświęcę im chwilę, żeby nie było, że sobie z kosmosu wymyślam, iż gra jest „ble” i niedobra. Wysokie wymagania sprzętowe mogłyby wskazywać na to, że przynajmniej dostaniemy ucztę dla oka. Ale i tutaj czeka nas małe rozczarowanie. Nic nadzwyczajnego, a powiedziałbym, że nawet poniżej oczekiwań. Ponadto kod gry jest bardzo źle zoptymalizowany. Na maszynie, która spokojnie uciągnęłaby Crysisa, tutaj zwyczajnie chrupie i się zacina (nie mówiąc już nic o długim czasie wgrywania poziomów). Mogę tutaj, przy okazji, wspomnieć, że mapy, na których wojujemy są zwyczajnie za małe i można się nabawić klaustrofobii. Jest po prostu zbyt ciasno. Oprawa dźwiękowa to chyba jedyny aspekt, któremu nie mogę nic zarzucić i do czego się przyczepić. Nie urzeka, ale też nie przeszkadza. Po prostu jest.
Chcę być z Wami szczery, dlatego zdecydowanie odradzam zakup tego produktu. Zapewne większość z Was i tak go kupi, tak dla samej zasady, żeby mieć kolejną część swojej ulubionej serii na półce, jednak tym, którzy mieli kontakt z EE sporadyczny, szczerze polecam zakupienie poprzednich części. Nie dość, że są o wiele tańsze, to i przyjemność z rozgrywki będzie większa. Szkoda sobie głowę zawracać tym gniotem. Drogim gniotem, który zwyczajnie się nie udał. Mam jedynie nadzieję, że albo producent zmądrzeje i wróci po rozum do głowy, albo prace nad kolejnymi częściami przejmie jakieś inne studio. Jeśli ktoś bardzo chce, to niech kupuje. Gra wciągnie gracza przez pierwsze 2, 3 misje, ale potem… szkoda pieniędzy, miejsca na dysku – nie mówiąc już o jakże cennym miejscu na półce.
Autor: Bartosz „bartek” Sidzina
Redakcja: Marcin „Sharn” Byrski
Dziękujemy dystrybutorowi CD Projekt za udostępnienie darmowego egzemplarza do recenzji.
Tytuł: Empire Earth III
Gatunek: strategia / czas rzeczywisty / historyczna
Kategoria wiekowa: od 12 lat
Wersja językowa: kinowa (polskie napisy)
Nośnik i ilość: 1 DVD